Nastał ten dzień, że w końcu zmobilizowałam się do pójścia na dietę. Chciałam wrócić do mojej wagi sprzed kilku lat. Przełom nastąpił w połowie lata.
Nie lubię diet z założenia, bo od razu kojarzą się z wieloma ograniczeniami albo głodem. Ale moja polega na tym, że nie głodzę się i mogę jeść wiele rzeczy. Chleb, owsiankę, owoce, warzywa, kurczaka, indyka, mleko, kawę, ser, masło itp. Oczywiście wszystko w odpowiednich ilościach. No i chleb nie każdy. Wybieram te najmniej składnikowe i raczej ciemne albo mieszane np. graham, razowy.
Wracając do lipca, zaczęło się od nastawienia. Chciałam wyglądać lepiej, czuć się dobrze w różnych ciuchach, lepiej prezentować w stroju na plaży, nie czuć się ciężka. I być zdrowsza. Następnie udałam się po raz pierwszy w życiu do dietetyczki i powiedziałam, jakiej pomocy potrzebuję. Wizyta wyglądała mniej więcej tak: sprawdzenie wagi i zawartości tkanki tłuszczowej w ciele, ustalenie, które produkty lubię, których nie bardzo, wywiad zdrowotny. Plan diety gotowy był po kilku dniach. Wydanie kilku stówek na wizytę i plan dietetyczny zapewne były kolejnym bodźcem do zmian. Wróciłam z wakacji i ostro zabrałam się za robotę.
Pierwsze dni, a właściwie tygodnie były lekką męką- zakupy, liczenie, ważenie, ciągłe gotowanie. Marnowanie części produktów, bo nie byłam przyzwyczajona do takich zmian i ilości warzyw ( chociaż zawsze je zawsze kupowałam). Ale zaczęłam się uczyć i dochodzić do wprawy: lekka modyfikacja posiłków, kupowanie mniejszej ilości produktów; kupowałam to, na co akurat w tej chwili miałam ochotę. Kroiłam warzywa i układałam w plastikowych pudełkach, obiad gotowałam na 2-3 dni i mroziłam. Kaszę w woreczku jadłam dwa dni pod rząd, zamiast tylko w jeden dzień. Posiłki moje miały liczyć ok. 1400 kcal dziennie.

Po pierwszym tygodniu ponad 1 kg mniej. Jaka radość! Kolejne tygodnie były równie efektywne. Traciłam ok. 1 kg tygodniowo, czasem nawet 1200 gramów. Później miałam ponad tydzień przerwy na wakacje na ciepłej wyspie, nie żałowałam sobie niczego. To niestety dość spowolniło dietę, bo na wakacjach nabyłam aż dodatkowe 4 kg (!), a wcześniej udało mi się już zejść poniżej pierwszej wytyczonej granicy. Dobra wiadomość była jednak taka, ze po pierwszym tygodniu zeszły ze mnie już ponad 2 kg. Czyli te nagromadzone kilogramy były też wynikiem takiego sztucznego napompowania i zatrzymania wody w organizmie. No więc miałam kolejne dodatkowe 2 kg do zrzucenia i dalszą pracę.
Od powrotu z wakacji ( czyli już od dwóch miesięcy) chudnę w każdym tygodniu, ale moje spadki wagi wahają się w granicach od 400- 1200 gramów tygodniowo. Czyli raz pół kilo, a raz ponad 1 kg. Oczywiście wpadam w euforię jak widzę -1 kg. Idzie mi to znacznie wolniej, bo organizm się przyzwyczaja. Plus jest taki, że w każdym miesiącu jestem lżejsza chociaż o dwa kilogramy, i to się liczy. Mogłabym wprowadzić zmiany, żeby chudnąć szybciej, ale póki waga idzie w dół, nie potrzebuje tego w obecnej sytuacji.
W taki oto sposób od lipca mam ponad 12 kg mniej. Zostało mi jeszcze tylko kilka. Ponieważ teraz chudnę wolniej, planuję ( z przerwami) skończyć w połowie zimy. Czyli za ok. 2 miesiące.
I jeszcze dwie rzeczy. Nie ćwiczę. Dawniej chodziłam na jogę, ale po jakimś czasie mi się znudziło. Chociaż uważam, że to dobra aktywność dla całego ciała. A ostatnio nie mam coś motywacji. Wiem, że czasem po prostu trzeba wyjść i zacząć to po prostu robić, jak w przypadku diety. Jednak staram się chodzić więcej, czasem ćwiczę w domu chwilę i w pracy wchodzę na 6. piętro i z powrotem. Jednakże od nowego roku mam zamiar wprowadzić trochę zmian w temacie ruchu.
Mogę powiedzieć, że nie jestem święta i nie przestrzegam diety w 100% od początku, a raczej w ok. 90%. Ale jednak jestem dość stanowcza w tej kwestii i wiem mniej więcej jak operować kaloriami i produktami, żeby było o.k. Do niedawna nawet nie jadłam wołowiny, tylko kurczaka i indyka. Teraz nawet mi się przytrafi jedno ciasteczko w sobotę czy mała latte. Zdarzyło mi się też w ciągu tych kilku miesięcy wypić może ze 4 kieliszki wina. Ostatnio obchodziłam swoje urodziny i też sobie nie odmawiałam. Poza tym na co dzień trzymam się rygorystycznie zasad.
Moja dieta jest zbilansowana. Jem dość dużo cukrów złożonych w kaszach, owsiance itp. Owoce 1-3 dziennie, zazwyczaj do dwóch razy dziennie. Kilka porcji warzyw, pieczywo 2-3 razy dziennie ( najczęściej chleb Kołodziej, bo mi pasuje i ma mniej kalorii, czasem razowe i graham), dwie niesłodzone kawy z mlekiem półtłustym dziennie. W weekend dozwolone są raz: banan z miodem, crumble z owocami, kisiel, toasty z dżemem. Ale teraz rzadko to jadam.
A po diecie… Cóż. Utrzymać wagę! Starać się uważać. I zacząć ćwiczyć, żeby wzmocnić mięśnie. I uelastycznić ciało.
Zrobiłam też porządki w szafie. Porządkuję średnio co 3 miesiące. Pozbyłam się całkiem sporej ilości ciuchów. I teraz mam dużo miejsca na nowe. Jednak moim nowym celem jest- kupować mniej a lepiej. Chcę jeszcze bardziej inwestować w jakość i wygodę. Jaka to duma i radość, gdy zakładasz spodnie, które nosiłaś jeszcze tak niedawno….. A one ci po prostu spadają z pupy! Kolejny powód, żeby pracować nad sobą. Zapakowałam ubrania do torby i oddam je innym ludziom.
I jeszcze jedna kwestia. Planuję iść niedługo, z ciekawości, na badanie krwi. Mogę powiedzieć, że im bardziej moja waga idzie w dół, tym lepsze mam ciśnienie. Zawsze miałam dobre, ale teraz mam po prostu takie jak trzeba. Podejrzewam też, że mój podwyższony nieco poziom glukozy znacznie spadł do bardziej bezpiecznych parametrów. A i pewnie inne zmieniły się na lepsze.Sprawdzę to z czystej ciekawości. Teraz wierzę, że to, ile ważysz i co jesz, ma naprawdę duże znaczenie. No i czuję się lżej i lepiej. Dieta pomaga także w zrozumieniu, ile tak naprawdę dziennie powinno się jeść, aby utrzymać wagę, np. teraz wiem, ile oleju powinnam wlać na patelnię, aby nie przesadzić; albo ile orzechów dziennie, żeby nie przytyć. Bo orzechy są podobno zdrowe, ale kalorii mają bardzo dużo.
Jak tam wasze diety? Czy stosujecie jakieś??